środa, 9 grudnia 2015

Rozdział 05

No hej pisklaki! Przybywam z kolejnym rozdziałem i mam nadzieję, że wam się spodoba bo jak nie.. Bo jak nie , to poszczuję Jasmine. O!
Ale na serio, to wyrazajcie swoją opinię.
Rozdział dedykuję wszystkim Aleksandrom (hehe, sobie też :D ).



05
Jedna czwarta prawdy - to już coś.


Rutyna.
To jedyna rzecz, która mogła określić moje życie w ciągu pierwszego tygodnia od tamtych zdarzeń. Codziennie szłam do szkoły, a potem na komendę, aby składać te same zeznania. Jednak najgorsze w tym wszystkim było to, że moja własna siostra nie za rzadne skarby nie chciała się do mnie odzywać. Myślałam , że to koniec naszych dobrych relacji. Ale z biegiem czasu przekonałam się, że to była cisza przed burzą.
       Deszcz padał, wystukiwał swoją pieśń o wszystko, w co uderzał. O okno, dach, parapet, ziemie.. Wystukiwał swą pieśń, która dla mnie była żałobna..  Cicho niczym drapieżnik na polowaniu wstałam z łóżka i ruszyłam w stronę drzwi. Byłam głodna. Piekielnie głodna. Dlatego w kilku skokach pokonałam schody i resztę odległości dzielących mnie od kuchni. Lodówka.. moja kochana, pełna jedzenia lodówka. Jeszcze dwa kroczki.
Bum!
- Jasna cholera! Kto nałożył to COŚ! - wrzasnęłam mocno wkurzona, gdy odbilam się od lodówki, niczym piłka od ściany.
- Ja. Poczekaj na obiad. - usłyszałam za sobą. Odwróciłam się i ujrzałam babcie Izabelle.
Już miałam powiedzieć, że kiszki grają mi marsza, lecz mnie wyprzedziła.
- Było się nie obrażać tylko zejść i zjeść śniadanie. I  uprzedzając twoje kolejne pytanie. Obiad będzie jak wrócę z zakupów. Lodówka jest prawie pusta, nie licząc waszych słodyczy. Żegnam.
Zawiedziona słowami babki ruszyłam do salononu. Był to mały salonik, taki słodziutki i milutki jak to zwykle starsze panie mają. Pastelowo-różowe ściany, czarny plazmowy telewizor, który może i był duży, ale w przeciwieństwie do tych najnowszych wydawał się karłem. Do tego jeszcze kanapa i dwa fotele, na które były narzucone białe, puszyste narzuty. Iście babcinego wyglądu dodawał kominek niczym z bajek Disneya, w którym wesoło palił się ogień. Tak, bardzo przytulnie.
Usiadłam na jednym z foteli i spojrzałam bez celu przed siebie. Mój wzrok spoczął na rodzinnym albumie babci. Poczułam jak na mojej twarzy pojawia się szeroki uśmiech. Czas złamać parę zakazów, pomyślałam.
Niepewnie wzięłam w ręce album i usiadłam z powrotem. Pierwsze strony przedstawiały babcię, gdy była mała. Kolejne ją wraz z przyjaciółkami , widać było, że jest zmęczona. Zmęczona, ale piękna. Na innej stronie była wraz z moim dziadkiem. Cudownie razem wyglądali.. Zresztą każda fotografia była śliczna.
    Jednak od pewnej strony wszystko było inne. Zdjęcia przepełniała aura tajemniczości. Coś zupełnie innego, różniące się czymś, czego nie dało się opisać. Zaczęło się od fotografii małej rudowłosej dziewczynki, która uśmiechała się sprytnie do obiektywu aparatu. W jej oczach czaiły się  iskierki wyższość, było widać, że z nią nie warto zadzierać. Wraz z kolejnymi stronicami można było oglądać, jak dziewczyna dorastała, z każdą fotografią stawała się coraz piękniejsza. Iście chodzący seksapil.
       Westchnęłam, gdy album się skończył. Został zakończony najpiękniejszym zdjęciem, jakim kiedykolwiek widziałam. Była na nim ta sama dziewczyna, w zasadzie już dorosła kobieta. Siedziała na czymś, co przypominało tron. Była powalająco piękna, a jej dostojna pozycja sprawiała, że miałam do niej respekt.
     Nagle zdjęcie wypadło mi z rąk, fotografią do ziemi. Zauważyłam czyjeś pismo, więc z ciekawością wzięłam do ręki pamiątkę. I zamarłam.
- Ja, Jasmine, królowa Miasta Ognia, przysyłam ci pozdrowienia. Niech zło nigdy nie zapanuje w waszym domu. - przeczytałam cicho. Niechętnie włożyłam zdjęcie do albumu, który z kolei odstawiłam na miejsce. Słysząc odgłos otwierającego zamka, szybko pobiegłam na górę i zamknęłam się w swoim pokoju.
     Jasmine, moja matka, była jakąś tam królową. Może i mogły być to bzdury, ale żyła. Tego byłam pewna. Zdjęcie nie mogło być zrobione wcześniej niż przed dwoma laty. Dokładnie rozpoznawałam zdjęcia zrobione najnowszym typem aparatu. W tym momencie w moim sercu zapłonął ogień nienawiści. Ogień nienawiści do mojej matki. Miałam jej dość.
     Z rozmyśleń wyrwało mnie pukanie do okna. Niechętnie podniosłam wzrok i nie wiedziałam co robić . Na dachu ganku stała drużyna Strażników, których miałam ostatnio okazję poznać. I byłam pewna, że ich wizyta nie oznacza nic dobrego.
I miałam rację. Był to początek chaosu.

piątek, 4 grudnia 2015

Rozdział 04

Witam, witam :) Dziś ogłoszenie parafialne na samym początku. Rozdział pisany był na telefonie więc za wszelkie błędy i niewygodności przepraszam.
Poza tym przepraszam, że tak długo nic nie pisałam Ale wiecie.. brak weny.
Rozdział dedykuję moim wiernym i stałym czytelnikom, których co prawda jest niewiele, ale są. 
A teraz zapraszam do czytania :) .


04
Puk, puk! Kto tam? Twoja przeszłość!

Gdy byłam młoda nie cierpiałam z powodu swojego daru. To znaczy dopuki nie rozpoczęła się wojna. Ale przedtem byłam szczęśliwa. Nikt się nie domyślał, że jestem inna. Dla wszystkich byłam taka sama jak inni : miła, pomocna nastolatka, która wręcz uwielbiała zabawę. Dobra uczennica, przykładna koleżanka, przewodnicząca klasy. I wszystko było dobrze. Potem była wojna. Wyryła niezniszczalny ślad na mojej psychice. Doskonale pamiętałam, jak popłynęła pierwsza krew. To właśnie on okazał się zdrajcą. Przyczynił się do wybuchu wojny, która spowodowała śmierć wielu istot. A przecież to było nie potrzebne.. I z biegiem czasu coraz bardziej się nie nawidze. Gdybym nie była taka ślepa, gdybym nie zaufała temu draniowi.. może wszystko potoczyłoby się inaczej?
Po wojnie stało się jednak coś, czego nigdy bym się nie spodziewała.
Zaczęło się dość niepozornie. Uciekłam do Los Angeles nie mogąc się pogodzić ze śmiercią tylu osób. Kupiłam dom, poszłam na studia, potem znalazłam pracę. I poznałam jego. Blondyna o pięknych, stalowych oczach. Był dla mnie kimś, kogo potrzebowałam. Oparciem. Osobą, która by mnie wysłuchała. Uwierzył mi. Uwierzył w moje zdolności, w moją historię i obiecał mi pomóc. Skutkiem tej pomocy była ciąża , ślub i szczęśliwy związek. Urodziłam cudowną, zdrową córeczkę. To on nazwał ją Jennifer. To on nauczył ją nie ustępować i podążać do celu po trupach. Potem odszedł i zostawił nas same. Ale mimo to nie było nam źle. Do czasu, gdy Jennifer poszła na studia. Potem wszystko diametralnie się zmieniło. Znienawidziła mnie.
Moje serce krwawiło.
Odżyłam, gdy urodziła się Vanessa. Poczułam się potrzebna, kochana. Byłam babcią. Rok później urodziła się Melanie. Mój kochany pisklaczek. Zupełnie jakby druga ja.. niepotrzebnie druga ja. Bałam się, że oprócz wyglądu odziedziczyła również dar. Ale nie zauważyłam nic, co miałoby na to wskazywać. Byłam spokojna.

***
- Przybyła ta kobieta, którą wezwałaś, Pani.
Odetchnęła z ulgą. Z minuty na minutę coraz bardziej obawiała się o zdrowie April.
- Mamo..
Przy zamkniętych już drzwiach, stała na oko czterdziestoletnia kobieta. Usta miała zaciśnięte w wąską linijkę, a jej oczy ciskaly gromy.
- Mamo?! Mamo? Ja ci dam mamo! - mówiła głośnym szeptem. Jasmine spuściła głowę niczym mała dziewczynka.
- Ja nie chciałam..
Przerwał jej płacz dziecka. Izabella od razu podeszła do kołyski i zaczęła przygotowywać różne lekarstwa.
- To twoja córka ?
- Tak...
Po tych słowach zapadła cisza. Minął kwadrans, jeden, drugi...
- Matko, ja wiem, że źle się zachowałam, ale musisz mi pomóc.
Starsza kobieta zamarła.
- Ja mam tobie pomóc? Za to co zrobiłaś?
- Pomóż April.. Błagam!
Zapadła cisza. Znowu.
Jasmine usiadła, chowając twarz w dłoniach. Kompletnie straciła nadzieję.
- Mam ją zabrać? - zapytała się Izabella, a na twarzy rudowłosej zagościł uśmiech.
- Tak. Aresowi powiem, że dziecko nie żyje, a ty zabrałaś je pochować.

***

Cisza.
Dookoła mnie  była cisza, moja nowa przyjaciółka. Przyjaciółka, która mnie zdradzała. Miałam ochotę krzyczeć, piszczeć.. Chciałam odreagować ból po tym, jak moje niemal idealne życie zamieniło się w koszmar. Ktoś u góry sprawił, że zostałam wplątana w dziwne, naprawne dziwne wydarzenia.
- Nie śpisz?
Spojrzałam na swoją siostrę. Boże, jaka ona była niewinna... Nie chciałam, aby została wplątana w.. w to COŚ.
- Nie. Ale ty powinnaś się wyspać.
Kontem oka zauważyłam, że Camila cała się spina.
- Nie jesteś moją matką. Nie będziesz mną rządziła, głupia.
Moje oczy zmieniły się wtedy z pewnością w dwa wielkie koła. Ona - grzeczna, ułożona dziewczyna.. Po raz pierwszy widziałam ją w takim wcieleniu.
Wcieleniu diabła.
Ale rozumiałam. Przechodziła przez trudny okres dojrzewania. Potrzebowała wsparcia.
- Ona nie żyje, wiesz?
Zamarłam. Nie, to nie mogła być prawda.
- Kto?
- Nie udawaj, że nie wiesz. Kate. Kate nie żyje.
Ukryłam twarz w dłoniach. Boże, wybacz.
Między nami nastała cisza. Poczułam jak Camila mocno mnie przytula.
- Ciekawe co by na to powiedziała Jasmine.- zastanawiała się na głos moja młodsza siostra.
- Że.. jaka Jasmine.
Serio, nie miałam pojęcia o czym ona gada.
- Nasza mama. Przecież babcia powiedziała, że ma na imię Jasmine. - odparła radośnie Cam.
- Albo miała. Zresztą.. co nas to obchodzi.
Camile przyjrzała się mi uważnie.
- To nasza mama! - oburzyła się.
- Ale naszej matki z nami NIE MA! Nie zauważyłaś ? Och, jak mi przykro!
Odpowiedział mi trzask zamykanych drzwi.
Nie wiem ile minęło godzin zanim zasnęłam. Cały czas myślałam o wydarzeniach tamtego dnia, Camili, swojej przeszłości.. mamie.
Czy ta rudowłosa kobieta na jednym ze zdjęć to była ona? Dlaczego nas zostawiła? Czy jeszcze żyła?
Boże, jak bardzo chciałam ją poznać. Wygarnęłabym jej wszystko z wielką chęcią. Ale oprócz tego chciałam ją poznać.
Bo w końcu jakie dziecko nie chciało poznać ludzi, dzięki którym przyszło na świat?

-------------------------
Przeczytałeś? Zostaw komentarz! ;)



środa, 11 listopada 2015

Rozdział 03

3

Groźby

Biegłam, ani razu nie oglądając się za siebie. Za moimi plecami słychać było odgłosy walki, ale i one powoli cichły. Po jakimś czasie słychać było tylko mój zmęczony oddech. Nie miałam już tej kondycji co dawniej. Powoli opadałam z sił, bolały mnie nogi, dostałam kolki, a w gardle miałam sucho jak w pustej studni. 
        - Weź to, April. - otworzyłam oczy i spojrzałam na swoją towarzyszkę. W ręku trzymała butelkę z wodą. Ze zwykłą wodą ze sklepu. Mimo to, zaczęłam ją pić łapczywie, jednak pragnienie nadal było. Co prawda nie takie jak wcześniej, ale zawsze.
- Dziękuje. - wyszeptałam i wróciłam do picia. Usłyszałam jak dziewczyna coś kopie, chyba pustą butelkę. Zaciekawiona rozejrzałam się po otoczeniu. Byliśmy na obrzeżach miasta. Niedaleko nas przebiegała droga, którą przyjechałam tu wraz ze znajomymi. Poczułam uścisk w sercu na myśl, że mogło im się coś stać. Tego bym sobie nie wybaczyła.
        Ukryłam twarz w dłoniach, czując jak do oczu napływają mi łzy. Ten dzień był naprawdę męczący. Wycieczka po mieście, szukanie Kate, spotkanie Strażników oraz ucieczka. I jeszcze ta informacja od babci.. Dopiero teraz mogłam to przemyśleć na spokojnie. Po raz pierwszy usłyszałam coś o swoich rodzicach. Nie dziwiłam się Camili, że tak zareagowała. Gdyby nie strach o nią ja zapewne też bym się tak zachowała. Przeklinam dzień, w którym Jasmine poznała Waszego ojca. To przez niego. Przez niego jesteście przeklęte! Zabiłabym go, ale ma zbyt wielką władzę!  
Co to oznaczało? Po pierwsze dowiedziałam się jak moja własna matka miała na imię.. Jasmine. Musiałam przyznać, że było piękne. Takie.. dostojne. Nagle przypomniałam sobie sytuację, gdy miałam dziesięć lat. Tamtego dnia na historię mieliśmy zrobić drzewo genealogiczne. Z leciutkim uśmiechem podeszłam do babci, licząc na to, że dowiem się coś o swoich rodzicach. Siedziała na swoim bujanym fotelu i przeglądała rodzinny album. Gdy spytałam o rodziców ona... ona zachowała się dziwnie. Wymyśl coś i mi nie przeszkadzaj! krzyknęła, zatrzaskując album. Przed oczami mignęły mi tylko rude włosy i krótka, krwistoczerwona sukienka. I wymyśliłam. Ojca nazwałam Artur. Tak samo nazywał się tata mojej koleżanki, więc postanowiłam nie być gorsza. A matkę nazwałam Rose. Róże były i są moimi ulubionymi kwiatami. Wtedy chciałam, żeby mama była moją ulubioną osobą. Ale to się zmieniło.
         - Idą tu. - wzdrygnęłam się, przypominając sobie o obecności ciemnowłosej piękności. Przyjrzałam się jej dokładnie. Miała długie, czarne włosy , brązowe oczy (mimo czasu,który z nią spędziłam nigdy nie umiałam określić czy nie są przypadkiem piwne), bladą cerę i długa, zgrabną szyję . Nagle spojrzała mi prosto w oczy, a ja wzdrygnęłam się, jakby ktoś przylapal mnie na czymś niedozwolonyn.
  - Kto tu idzie ? - zreflektowałam się. Miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Moja podświadomość mówiła mi, że zachowuje się jak pusta lala, ale szybko pozbyłam się tej myśli z głowy.
- Spokojnie, to tylko moi. - wzruszyła ramionami idąc kilka kroków w przód.  Poruszała się z niesamowitą gracją, niczym elf z Hobbita czy  Władcy Pierścieni . Piekielnie jej tego zazdrościłam. Chociaż tak właściwie.. czego? Nie byłam brzydka. Miałam kilku adoratorów. Może nie wielu, ale w ciągu swojego nastoletniego życia była ich bodajże czwórka. Tylko jednego dopuściłam przez swoją skorupą i szczerze tego załowałam.
Zranił mnie.
       - Widziałeś jak go powaliłem, Adam? Nie pochwalisz mnie, szefuńciu? - zaśmiał się czyjś głos. Cztery meskie sylwetki podążały w naszą stronę.
- Stul pysk, Eric!
Zadrżałam. To był ten chłopak z niezwykle pociągającym głosem. Cóż, Jane miała rację mówiąc , że każdy seksowny chłopak jest niegrzeczny.  Jednak niektóre dziewczyny pożądały takich chłopaków. Ale nie ja. Uważałam ich za zbyt zapatrzonych w siebie.
     Wytężyłam wzrok , starając się przyjrzeć swoim wybawcom. Dwójka była niezwykle umięśniona. Goryle - to pierwsze co przyszło mi na myśl. I szczerze mówiąc niczym się nie różnili. Obaj mieli czarne włosy, bladą cerę i ten sam orli nos. Jedyne czym mogłam ich od siebie odróżnić były tatuaże i pieprzyk pod prawym okiem jednego z nich.
      Kolejna dwójka znacznie różniła się od tej pierwszej. Niby obaj mieli szczupłe, jednakże wysportowane ciało, ale byli... inni. Pierwszy był niezwykle wysoki. Na oko mógł sobie liczyć metr dziewięćdziesiąt. W dodatku miał bujne, rude włosy, jednakże w niektórych miejscach miał czarne. Do tego ciemne oczy... Musiałam przyznać, że był przystojny, ale.. nie, nie pociągał mnie.
       Drugi natomiast.. Tak, to z pewnością był ten chamski z cudownym głosem. Musiałam przyznać, że Bóg nie pożałował mu urody. Miał czarne włosy, białą niczym kartka papieru karnacje i umięśnione ciało.  Okreslalo go tylko jedno słowo - chodzący seks. To dziwne, że o tym pomyślałam. Jednak to była prawda, a ja nie umiałam okłamywać samą siebie.
      - Nie uwierzysz Vic! Poskromiliśmy wszystkie co do joty! Najlepiej wyszkolonych. Sami, w czwórkę! - krzyczał rudowlosy, łapiąc dziewczynę w ramiona.
Prychnęłam cicho, a oczy wszystkich skierowały się w moją stronę.
- Chcesz coś powiedzieć, wiedźmo? - warknął jeden z goryli, ten z pieprzykiem pod prawym okiem.
- Cicho siedź, Matt. - skarciła go ciemnowłosa, stając u mojego boku. Od razu poczułam się lepiej.
- Niby czemu?! Nie będę chronił tej wiedźmy! - splunął na chodnik. Na jego twarzy pojawiła się masa zmarszczek.
- Bo...
- Zamknąć się, do cholery! Póki nic nie postanowiłem nie będziecie się wykłócać. Ba, nawet wtedy! Dotarło?! - ryknął ich lider, a wszyscy łącznie ze mną spuścili głowy. Był niczym samiec alfa. Nie dało się mu sprzeciwić.
Westchnęłam cichutko, zastanawiając się , co u mojej siostry. Czy tęskniła ? Ja na pewno. Nie umiałam bez niej żyć. Bez niej życie było stracone.
     Nagle Adam ruszył w moją stronę, a ja cofnęłam się o krok. Był przerażający. Na twarzy malowała się wściekłość, dłonie zaciągnął w pięści. Był niebezpieczny, groźny, potworny. Niczym kochanek złapał mnie za podbródek, a jego twarz znalazła się naprzeciwko mojej, niebezpiecznie blisko. Poczułam jego oddech, usta miał lekko otwarte, zaledwie kilka centymetrów od moich.
- Posłuchaj mnie uważnie. Dziś damy ci spokój. Ale jeśli okaże się, że masz cokolwiek wspólnego z demonami..zginiesz. - oznajmił, po czym podsunął się ode mnie. Wytarł ręce o spodnie, a mi zrobiło się smutno. Zachował się, jakbym była czymś paskudnym.. To było przykre, ale prawdziwe.
- Victoria, Eric. Odprowadźcie ją. - rzucił przez ramię, podążając w tylko sobie znanym kierunku.



- Na dzisiaj koniec. Idźcie do cioci Amandy, zaraz kończy zmianę to podwiezie was do domu. - oznajmiłam widząc, jak moje wnuczki przecierają zmęczone oczy. Vanessa pokiwała głową i zeszła z łóżka, włócząc za sobą nogami. Melanie spojrzała na starszą siostrę zagryzając wargę, jednak po chwili ponownie skupiła się na mnie. 
- Babciu..
- Tak?
Melanie zaczerpnęła głęboko powietrze i spojrzała mi prosto w oczy.
- Ale jutro dokończysz, prawda? - zapytała się cichutko.
- Oczywiście skarbie. A teraz idź już. Musisz się wyspać, jutro idziesz do szkoły.
Ciemnowłosa wzruszyła ramionami, ale posłusznie ruszyła do drzwi.
- Dobranoc, babuniu. - pożegnała się, zamykając za sobą drzwi.
- Dobranoc pisklaczku.
Miałam ochotę wyć z rozpaczy. Znowu zostałam sama.





Jej krwistoczerwona suknia szeleściła,  gdy nerwowo przechadzała się po swojej komnacie. Malutka April leżała w starej kołysce. Płakała. Jej czoło było nienaturalnie gorące. Normalnie by umarła. Z pewnością jej temperatura przekraczała normę. Bała się. To było jej jedyne dziecko.
Jak na razie.
Wiedziała, że musi spełnić oczekiwania mężczyzny. Inaczej nie da jej żyć. Ale czy w ogóle da, jeśli się dowie, że April to córka?
       Rozmyślenia przerwało jej pukanie do drzwi, które otworzyły się i weszła przez nie młodziutka służąca. Na oko miała piętnaście lat, ale Jasmine nie była tego pewna. W długiej, jasnopomarańczowej, cieniutkiej sukni to dziewczę nie było do zidentyfikowania.
- Pani. Nadzorca Pasza czeka.
Jasmine miała ochotę płakać. Te służące były takie sztywne, posłuszne. Mówiły tak strasznie lakoniczne.
- Niech wejdzie.
Dziewczyna wyszła, a jej miejsce zajął mężczyzna w średnim wieku. Żwawym, chłopskim krokiem ruszył w moją stronę.
- Pani.. - ukłonił się nisko. Rudowłosa westchnęła cichutko. Odkąd Ares ogłosił ją swoją ukochaną wszyscy się jej podlizywali..
- O co chodzi.. Pawle? 
Nigdy zbyt dobrze nie znała się na rosyjskich wersjach imion. To było dziwne i takie.. trudne.
- Niedługo przybędzie najlepszy medyk. Prosi jednak, aby przez list wymienić objawy choroby księcia..
Prychnęłam, a sługa spojrzał na mnie zdziwiony.
- W takim razie powiedz mu, że nie musi się tu fatygować. Chcę, aby moje dziecko wyleczyła pewna kobieta. 
Mężczyzna zamarł. Wyjął pióro i pergamin.
- Jej godność?
- Izabella. Mieszka w południowej prowincji.. 
- Ta dziwaczka?!
Zmroziłam go wzrokiem, więc zamilkł. Już po chwili wyszedł, aby spełnić jej prośbę.
Miała plan. Co prawda był szalony, ale mogło się udać. Jej córeczka mogła zostać stąd zabrana.


poniedziałek, 2 listopada 2015

Rozdział 02

2

Początek



Pustym wzrokiem wpatrywałam się w obraz wiszący na przeciwległej ścianie. Przedstawiał małą dziewczynkę pochylającą się nad brzegiem strumienia. Był piękny.. Ona była piękna. Była taka jak ja.
Usłyszałam ciche pukanie do drzwi. Zanim zdążyłam odpowiedzieć te otworzyły się.
        Jennifer wraz z Melanie i Vanessą ruszyły w moją stronę. Westchnęłam cicho i spojrzałam w oczy mojej córki. Wyrażały niechęć. Czy na koniec mojego życia zasłużyłam, żeby moja własna córka miała mnie dość? Nie wiedziałam, w którym miejscu popełniłam błąd. Wyrosła na moje zupełne  przeciwieństwo.
- Jak się czujesz, babciu? - zapytała Melanie, jednocześnie mnie przytulając. W oczach Jennifer zobaczyłam iskierki zazdrości i gniewu.
- Melanie, zostaw babcię. - fuknęła wściekła. Ostatnie słowo powiedziała niemalże ze wstrętem.
- Ale mamusiu...
- Bez dyskusji!
Poczułam jak uścisk mojej wnuczki zelżał. Ona sama wycofała się w głąb pokoju. Bała się jej. Bała się mojej córki. A ja tego nie wiedziałam.
- Mel, Vaness. Zostawcie nas na chwile same. - poprosiłam, przybierając na twarz delikatny uśmiech.
Po chwili byłyśmy tylko we dwie.
- Jenn, podejdź tu. - ruchem dłoni zaprosiłam córkę bliżej siebie. Ta niechętnie usiadła w nogach mojego łóżka.
- O co ci chodzi, mamo?
Spojrzałam prosto w jej stalowe oczy. Miała oczy swojego ojca..
- Dlaczego Jenn. Dlaczego tak mnie traktujesz?
- Jak?
Wzięłam głęboki oddech, aby się uspokoić. W koncie pokoju powietrze stało się inne niż zazwyczaj, ale nie zwróciłam na to uwagi.
- Jakbym była psychiczna.
Jennifer wybuchnęła sztucznym śmiechem.
- Bo taka jesteś. - stwierdziła, a po chwili dodała: - Ta rozmowa nie ma sensu.
Poczułam jak drętwieję.
- Może dla ciebie tak. Ale nie chcę, żebyś odsuwała ode mnie dziewczynki.
- Możesz je zarazić! - wybuchła brunetka, a jej oczy ciskały błyskawice.
Zakryłam twarz w dłoniach. Jaka ona była... głupia.
- Byciem medium nie da się zarazić. - wytłumaczyłam, ale ona się mnie nie słuchała. Wyszła, trzaskając drzwiami.
Następne minuty spędziłam na przyglądaniu się swoim dłoniom. Zastanawiałam się dlaczego moja własna córka chciała żyć z dala ode mnie. Dlaczego mój dar sprawiał, że nie chciała mnie znać. Rozumiałam, że to mogło być uciążliwe. Bała się mnie, ale... Na Boga, byłam jej matką!
Moje rozmyślenia przerwało skrzypienie drzwi. Podniosłam wzrok i.. zamarłam. W moją stronę podążały  moje dwa małe skarby.
- Gdzie mama?
Melanie i Vanessa spojrzały po sobie niepewnie.
- W pracy. A my byłyśmy same i...
- Przyszłyście tu przez pół miasta?! - moje serce biło naprawdę szybko. Bałam się o nie. Były jedynymi osobami, które kochałam z wzajemnością.
- Przepraszamy babciu. - wyszeptała Melanie przytulając się do mnie mocno. Poczułam jak po moim ciele rozpływa się ciepło.
- Opowiesz nam tą historię?
Spojrzałam na starszą z wnuczek. Zupełnie zapomniałam o jej obecności.
- No dobrze.. Usiądźcie.
Moje dwie perełki usiadły wygodnie w nogach szpitalnego łóżka. Kontem oka zauważyłam jak Melanie łapie Vanessę za rękę. To było naprawdę urocze..
- Świat paranormalnych nigdy nie był bezpiecznym miejscem. A w szczególności, gdy Demony stworzyły własną armię....


Moja historia zaczęła się niepozornie. Miałam wtedy osiemnaście lat, młodszą siostrę i starą babcie, która zastępowała mi rodziców. Rodziców, których nigdy nie poznałam. Nie raz i nie dwa przeklinałam ich za to, że mnie.. że nas zostawili. Nigdy nie miałam matki, która mogłaby mi poradzić w trudnych sytuacjach. 
Nie miałam ojca, który by był zazdrosny o mojego chłopaka. Byłam...sama. Sama z babcią i młodszą siostrą. A do tego jeszcze ten dar.
      Tamtego dnia, gdy wszystko się zaczęło obudziłam się przed południem. Był co prawda piątek i normalnie poszłabym do szkoły, ale nie tego dnia. Ósmy kwietnia dwa tysiące dwudziestego drugiego roku był dniem wagarowicza. Wraz z najbliższymi przyjaciółmi miałam  zamiar wybrać się do Nowego Jorku i nikt nie mógł mi w tym przeszkodzić. Dlatego też nie śpiesząc się wcale, ospale uniosłam powieki. I wcale nie dlatego, że ja tak chciałam. Ktoś, a raczej ktosia podstawił mi pod nos kubek parującej kawy.
- Wstawaj, leniu! Przecież widzę, że już nie śpisz. - świergoczący głos mojej młodszej siostry powoli stawał się nie do zniesienia. Ja  chciałam kawy. Kawy!
       Zachichotała, gdy gwałtownie się podniosłam i wyrwałam jej z rąk kubek.
- Zawsze działa. A w szczególności na wagarowiczów!
Przewróciłam oczami i odstawiłam puste naczynie na szafkę nocną. Czasami była naprawdę upierdliwa.
- Musisz mi to wypominać, Cami? Zachowujesz się jak dziecko. - pokręciłam głową z politowaniem.
Camila opadła na moje łóżko i skrzyżowała ręce na piersi. Oj, wpadłam.
- To nie moja wina, że mam dopiero piętnaście..przepraszam, prawie szesnaście lat! - wykrzyknęła, a nocna lampka nagle się spaliła.
- Dobra, ale się uspokój! Niedługo cały dom wyleci w powietrze. - uspokoiłam ją. Doskonale wiedziałam co mogłoby się stać, gdyby moja siostra bardzo się wściekła.
      Camila westchnęła ciężko i ruszyła w stronę mojej szafy. Przyjrzałam się siostrze. Byłyśmy bardzo do siebie podobne. Miałyśmy te same, ciemne, długie włosy aż do piersi. Tyle, że ja byłam szatynką a ona brunetką. Ale dalej.. Te same piwne oczy co moje, ten sam lekko zadarty nosek i takie same pełne wargi. 
Uśmiechnęłam się, widząc, jak moja siostra je zagryza. Była niezdecydowana. Zawsze tak robiła, gdy nie wiedziała co zrobić.
- Mówiłam ci, żebyś nie marszczyła czoła, chochliczku? -zaśmiałam się, gdy zauważyłam co robi. Od razu oberwałam swoją dawną przytulanką - Panem Prosiaczkiem.
- A czy ja ci mówiłam, że jesteś wkurzająca?
        Westchnęłam ciężko i wstałam z niezwykle wygodnego łóżka. Kontem oka zauważyłam, jak Camila wybiera mi strój na dzisiejszy dzień. Czarne leginsy, krwistoczerwona tunika i czarna kurtka.  
Będę wyglądać jak wampir, pomyślałam idąc do kuchni. Było to małe, ale przytulne pomieszczenie, gdzie urzędowała nasza babcia - Izabella Moon. W tym właśnie momencie, starsza kobieta niosła masę naczyń.
- Daj babciu, pomogę Ci. - zaproponowałam. Już po chwili naczynia unosiły się w powietrzu, podążając niewidoczną w powietrzu ścieżką do swoich miejsc w szafkach.
Kobieta odwróciła się w moją stronę i spojrzała karcąco.
- Ile razy ci powtarzałam, żebyś tego nie robiła? Gdyby cię ktoś zobaczył wylądowałabyś u jakiegoś szalonego naukowca! - wykrzyknęła, siadając naprzeciwko mnie. Wokół jej szarych oczu pojawiły się zmarszczki. Tak samo było z czołem.
- Ale nie zobaczył. - broniłam się. Mimo to wiedziałam, że to co mówi babcia to prawda. Mogłabym wylądować w jakimś zakładzie, gdzie przeprowadzano by na mnie eksperymenty. 
Może tak, ale przez te osiemnaście lat nic się nie stało!, krzyczała moja podświadomość.
- Przeklinam dzień, w którym Jasmine poznała Waszego ojca. To przez niego. Przez niego jesteście przeklęte! Zabiłabym go, ale ma zbyt wielką władzę! On... - nagle przerwała tyradę i zakryła dłonią usta.
Usłyszałam jak coś spada na podłogę. Pranie, które Camila miała wywiesić, leżało na podłodze. Ona sama szybko pobiegła do swojego pokoju.
       Zaczęłam się już podnosić, gdy babcia wstrzymała mnie ruchem dłoni.
- Zostaw ją. Musi być teraz sama.



Czerwony samochód mknął drogą w stronę miasta. Piątka osiemnastolatków rozmawiała zawzięcie co będą tam robić. W końcu to był Nowy Jork, a my spędzaliśmy dzień wagarowicza.
- April!
Spojrzałam pytająco na  Toma, który prowadził. I może to dziwne, bo mnie nie widział, ale tak było lepiej. Mogłam zachować pozory normalności.
- Co?
Brunet spojrzał na siedzącą obok Kate i wybuchnęli śmiechem.
- Pocałuj Lucasa.
- CO?
Znowu śmiech. Poczułam jak przez moje ciało przelewa się fala emocji. Spokojnie April, pomyślałam.
- Głucha jesteś? No weź go pocałuj!
- Wal się. - warknęłam.
- Nie, dzięki. Wolę Kate.
Skrzywiłam się, gdy namiętnie ją pocałował. I może pocałunek był krótki, ale i tak to dla mnie było okropne.
Całowałam się tylko raz i nie miałam zbyt dobrych wspomnień.
Oparłam głowę o szybę i przyglądałam się otoczeniu. Zupełnie zapomniałam o otaczających mnie znajomych.
 Nagle zauważyłam coś dziwnego. Kilka, na oko pięć, osób biegło szybko, żwawo przeskakując pnie drzew. Wszyscy charakteryzowali się ciemnymi włosami oraz takimi samymi, jasnoniebieskimi ubraniami.
Zamrugałam, a po chwili ich nie było. Pewnie jestem niewyspana, pomyślałam. Już po chwili  spałam.
          Niestety nie dane mi było spać dłużej niż kwadrans. Już po chwili wpadliśmy w iście młodzieńczy szał. Zakupy, zwiedzanie miasta, zatrzymywanie się w knajpach z fastfood'ami.. To zajęło nam trochę czasu. Nim się obejrzeliśmy była dziewiętnasta, a to oznaczało tylko jedno. Impreza.
Z cichym jękiem ruszyłam za przyjaciółmi. Podążaliśmy do najnowszej dyskoteki w okolicy.
  Demoniczna Zemsta - bo tak się nazywał lokal - z wyglądu przypominało miejsce, gdzie wieczory mogliby spędzać Brad Pitt, Jennifer Lawrence czy inne gwiazdy. Ziewnęłam przeciągle.
- Ej, zaczekajcie! Nie ma Kate. Ona zniknęła! - wykrzyknął przerażony Tom. To podziałało na mnie jak kubeł zimnej wody. 
- Gdzie widziałeś ją ostatnio? - zapytałam rzeczowo. Poczułam się trochę jak jakiś detektyw, ale zignorowałam to.
- Poszła zapalić papierosa.
No tak. Kate i te jej nawyki. Westchnęłam i spojrzałam w oczy Toma. Były pełne przerażenia.
- Gdzie?
- Tam. - wskazał. Włączyłam latarkę w telefonie i ruszyłam w tamtą stronę. Wąska, obskurna uliczka.
Ruszyłam w tamtą stronę, pamiętając, aby nie dać się zaskoczyć. Jeden krok, drugi, trzeci. Nic, kompletna pustka. Czwarty, piąty,szósty. Tom i reszta zniknęły mi z oczu. Siódmy, ósmy, dziewiąty.. 
      Zamarłam, widząc jak pięć sylwetek wynurza się zza kontenera na śmieci.
- W końcu się spotykamy, April Moon. 
Zadrżałam, słysząc ten głos. Seksowny i niezwykle pociągający, męski głos. Parę kroków ode mnie, po mojej lewej stronie stała dziewczyna. Miała ciemne włosy i jasnoniebieski strój. 
- Chwileczkę. Czy to nie wy biegliście...
- Tak, to my. - przerwał mi inny, męski głos. Wciągnęłam powietrze. Nie lubiłam, gdy ktoś mi przerywał.
- Zastanawiasz się pewnie po co cię śledzimy. Otóż wiemy, że jesteś medium. - znów odezwał się ten chłopak z pociągającym głosem.
- Skąd? - warknęłam.
Kilka osób wybuchnęło śmiechem. Dziewczyna, stojąca po mojej lewej stronie, wierciła się niespokojnie.
- Jesteśmy Strażnikami, April. Musimy walczyć z demonami. - wytłumaczyła. Miała piękny, czysty głos. 
- Ale ja nie jestem demonem! 
Ta sama dziewczyna podeszła bliżej mnie.
- Być może. Ale jesteś medium. A demony chcą mieć jak najwięcej medium w swoich szeregach. - rzekła. 
Oddychałam spokojnie i miarowo. Z innej perspektywy musiało to podejrzanie wyglądać. Ale ja czułam się bezpieczna. 
- Ja nigdy nie poznałam demona. Jestem niewinna. - wyszeptałam. Poczułam jak ta dziewczyna podeszła i poklepała mnie  nieśmiało po plecach.
- Ja ci wierzę April. 
Nagle usłyszałam huk. Wszystko działo się niezwykle szybko. Banda licząca  z dziesięć osób wyskoczyła.. znikąd! Puf i nagle się pojawili.
- O kurwa..
Usłyszałam jak Strażnicy wyciągają miecze. Gdy kły i fioletowe oczy pojawiły się obok mnie, ciemnowłosa dziewczyna ucięła istocie głowę.
- Świetnie Vic! - usłyszałam. Już po chwili w moją stronę skoczył kolejny. Demon, pomyślałam.
- Uciekajcie! Zabierz ją Vic! - usłyszałam. Poczułam jak Vic mnie ciągnie, biegnąc przed siebie.
Uciekałam jakbym miała umrzeć. A może tak właśnie było? Może goniła mnie śmierć?



Witajcie kochani!
Rozdział dedykuję tym, którzy skomentowali poprzedni ;*
Daliście mi zastrzyk weny. Wiem, wiem. Należą mi się baty. Ale końcówki nie chciało mi się pisać. Obiecuję, że przy następnych będzie lepiej. Pozdrawiam.








sobota, 24 października 2015

Rozdział 01

1
Demony

Wyczuwałam go. Był obecny niemalże pod osłoną materialną. Powietrze w pokoju drgało, zupełnie jakby chciało powiedzieć, że on tu jest.
Źle, bardzo źle.
- April.
Jego głos był zachrypnięty. Zupełnie jakby.. spragniony. Czyżby mojej duszy? Możliwe. Mimo doświadczenia w wyczuwania nastroju duchów, teraz nie wiedziałam co mam zrobić. Czyżby to przez nasze relacje? Nie rozumiałam już niczego.
- April.
Wdech, wydech. Wdech, wydech. Powietrze wokół mnie  stawało się coraz bardziej gorące.
- Wiem, że mnie słyszysz wiedźmo!
Poczułam jak kręci się jej w głowie. Powoli, bardzo powoli usiadłam na łóżku.
- Zamknij się do cholery! - krzyknęłam, a wszystko ustało.
      Nagle usłyszałam ciche pukanie i skrzypienie otwieranych drzwi. Powoli odwróciłam się w stronę gościa, mimo, że wiedziałam kto nim jest.
- Wszystko w porządku, mamo? - zapytała kobieta, na oko licząca sobie trzydzieści parę lat. Zlustrowałam ją wzrokiem. Czarne włosy uczesane w idealnego koka, nienagannie wyprasowane ubranie... Po prostu kobieta perfekcyjna! Aż dziw bierze, że to moja córka, pomyślałam. Tak, była zupełnie inna niż ja młodości.
- W jak najlepszym. - odpowiedziałam, uśmiechając się do niej szeroko, ale ona... Ona nie odpowiedziała mi tym samym.
- Czyżby? Znowu paplasz sama do siebie. - zakpiła, a ja miałam ochotę wyrzucić ją na korytarz.
- Idę spać. Dobranoc. - warknęłam, a ona wyszła, trzaskając głośno drzwiami.
          Bolało mnie, że mi nie wierzyła. Uważała, że duchy, medium i inne paranormalne istoty nie istnieją. Ale istniały. Odkąd skończyła uniwersytet przestała traktować mnie na poważnie. Mało kto mnie tak traktował. Ludzie byli zabiegani, liczyła się tylko praca i perfekcyjność. Ale nie marzenia.
Był rok 2072 i wszystko się zmieniło od czasu, kiedy ja byłam młoda. Prosiłam Boga, aby ludzie się zmienili. Lecz on był głuchy na moje błagania. Było tylko gorzej.




Jej długa suknia sprawiała, że niemal potykała się o własne nogi. W dodatku gęste krzaki i gałęzie niższych drzew drapały ją po ciele.
- I tak mi nie uciekniesz, Jasmine. 
Nie odwracała się biegła dalej. Musiała uciec stąd jak najdalej. Nie mogła się poddać jaśnie hrabiemu.
Miała przecież  dla kogo.
Jej drżące ręce trzymały malutkie dziecko. Spojrzała na nią z czułością. Drobne ciałeczko jej córki przeszedł dreszcz. Z pewnością było jej zimno. Była taka krucha i... na Boga, jednak to było dziecko! Okropnie się bała o zdrowie tego brzdąca. Jeszcze niecałe pięć miesięcy temu miała je w brzuchu, gdzie było bezpieczne. Ale teraz wszystko mogło się stać. Nie wiedziała jak je ochronić.
Okrągłe czekoladowe oczka patrzyły na nią, a różowe usteczka nabierały gwałtownie powietrza. Z jej córką działo się coś niedobrego. Dotknęła czółka dziecka i zamarła. Było niezwykle gorące.
April była chora.
- Ares, pomóż mi. Błagam! - zatrzymała się gwałtownie i spojrzała z nadzieją na swojego kochanka. W końcu to i on przyczynił się do jej przyjścia na świat.
Przystojny czarnowłosy mężczyzna zatrzymał konia i spojrzał na nie z zaciekawieniem.
- Nie mogę się nadziwić.. Wspaniała Jasmine prosi mnie o pomoc. Zdumiewające. - zakpił, jednak widząc swoje dziecko od razu spoważniał i zsiadł z konia.
- Co z nim jest? - zapytał rzeczowo, zabierając od niej malucha. Odruchowo wyciągnęła ręce, aby zabrać mu małą, ale zaraz potem upomniała się w myślach. Przecież nic nie zrobi ich dziecku. Nie, póki nie wie, że nie spłodził syna.
- Ma gorączkę. 
Ares zmarszczył swoje ciemne brwi w zamyśleniu. Uwielbiała, gdy tak robił. Wyglądał niczym grecki bóg. Idealny i nieskazitelny zarazem.
- Moi medycy się nim zajmą. Nic nie może się stać mojemu pierworodnemu.
Zaśmiała się w myślach. On naprawdę wierzył, że może spłodzić tylko syna. Był taki naiwny..
Ale go kochała. 
- Zajmą się nim, moja droga. Ale to także ma swoją cenę. - oznajmił, a ona momentalnie zbladła.
Nie miała pieniędzy. Zostawiła wszystko, gdy tylko mieszkańcy jej wioski dowiedzieli się z kim spodziewa się dziecka. Komu się oddała w święto Samhain.
- Chcę Ciebie Jasmine. Chcę abyś stała się moją niewolnicą i nałożnicą. - odparł, zanim zdążyła się zapytać.
Dotknęła swojego płaskiego już brzucha. Już niedługo urodzi ponownie. Błagała Boga, aby teraz był to syn. Sama nie wiedziała co zrobić z córką jeśli medycy ją wyleczą. Ares nie mógł się dowiedzieć, że to dziewczynka.




Obudził mnie śmiech moich wnuczek. Z szerokim uśmiechem otworzyłam oczy i ujrzałam dwie pociechy pochylające się nade mną. 
- A kogo ja tu widzę? - powiedziałam na przywitanie, a dziewczynki zaśmiały się uroczo.
- Nas. - zachichotała Vanessa, a ja nie mogąc się powstrzymać, przytuliłam je czule.
- Co chcecie? No już mi mówić! Bo poszczuje was Rex'em pani Aureli. - pogroziłam na żarty.
- Opowiedz nam coś.
Uśmiechnęłam się w stronę moich wnuczek.
- Odpowiedziałam wam już wszystko o paranormalnych.
- Nie wszystko. - zaprzeczyła gorliwie Vanessa.
- Wy.. Wy macie na myśli wojnę paranormalnych? - upewniłam się.
- Powiedz babciu. - nakłaniała Vanesssa.
- Prosimy. - dodała Melanie.
I już miałam zacząć opowiadać, gdy na miejscu Vanessy zobaczyłam Camilę.
Złapałam się za serce i gwałtownie zaczerpnęłam powietrze.
Opadałam w nicość.


Od autorki:
Witajcie, oto rozdział 1 . Nie jestem z niego zbyt zadowolona. Wiem, że umiem pisać lepiej, a napisałam na 50 % moich możliwości. Więc zapewne za to mi się dostanie od moich koleżanek, ale obiecuję, że przy następnych rozdziałach będzie lepiej.
Pozdrawiam i dziękuje za komentarze przy prologu :*





sobota, 3 października 2015

Prolog

Krew i zapach śmierci towarzyszył mu przez całą drogę do miasta. Wiedział, że tam była. Nadal nie potrafiła zamaskować swojej obecności. I w zasadzie powinien się cieszyć, że ją znajdzie, ale... nie potrafił. Chciał zawrócić i zachowywać się jakby nic się nie stało. Ale stało się. Gdy ktokolwiek o niej wspominał, jego serce biło szybko jak skrzydła ptaka.
Kochał ją.
Dlatego musiał ją zabić. Przez to uczucie stawał się słabszy.  Każdy mógł go pokonać. I zabić jego ukochaną.. Dlatego on powinien zrobić to pierwszy.
         W lasie, który rósł przed murami Szklanego Miasta jej zapach był niesamowicie silny.
Zeskoczył więc z grzbietu konia, a swoim sługom kazał czekać w Gościńcu. Zawsze coś.
Przechodził między drzewami, które co jakiś czas rosły coraz bardziej gęsto.
Jakby myślała, że to ją ukryje. , pomyślał.
W końcu był na tyle blisko, że jego serce zaczęło bić niesamowicie szybko, a z gardła wydobył się cichy warkot.
- Jasmine.
Stała dumnie przy wielkiej skale, w dłoni dzierżąc miecz. Była piękna. Taka jaką ją zapamiętał.
Miała długie, rude  włosy, stalowe oczy i pełne, malinowe usta. Ubrana w z pozoru prostą, ale dostojną suknię o kolorze nocnego nieba.
- Witaj, mój miły. - przywitała się, jednakże jej ton wskazywał na coś innego, niż powiedziała.
Mężczyzna zaśmiał się i szepnął coś, a miecz wypadł z dłoni kobiety.
- Jak zwykle zapominasz o tarczy. - westchnął i podszedł bliżej.
- Nie mogłam nauczyć się wszystkiego. - warknęła, spinając się cała.
Czyżby się mnie bała?, zdziwił się.
- Dlacze... - chciał zapytać, ale przerwało mu słodkie kwilenie. Jasmine podbiegła do wgłębienia skały i ciałem zakryła to coś.
- Co to jest?!
Cisza. Jej oczy nie miały wyrazu. A może miały? Tak, była w nich troska.
- To dziecko? - zapytał łagodniej, a ona pokiwała głową i odsunęła się, aby ukazać dziecko.
Cudowne dziecko.