sobota, 24 października 2015

Rozdział 01

1
Demony

Wyczuwałam go. Był obecny niemalże pod osłoną materialną. Powietrze w pokoju drgało, zupełnie jakby chciało powiedzieć, że on tu jest.
Źle, bardzo źle.
- April.
Jego głos był zachrypnięty. Zupełnie jakby.. spragniony. Czyżby mojej duszy? Możliwe. Mimo doświadczenia w wyczuwania nastroju duchów, teraz nie wiedziałam co mam zrobić. Czyżby to przez nasze relacje? Nie rozumiałam już niczego.
- April.
Wdech, wydech. Wdech, wydech. Powietrze wokół mnie  stawało się coraz bardziej gorące.
- Wiem, że mnie słyszysz wiedźmo!
Poczułam jak kręci się jej w głowie. Powoli, bardzo powoli usiadłam na łóżku.
- Zamknij się do cholery! - krzyknęłam, a wszystko ustało.
      Nagle usłyszałam ciche pukanie i skrzypienie otwieranych drzwi. Powoli odwróciłam się w stronę gościa, mimo, że wiedziałam kto nim jest.
- Wszystko w porządku, mamo? - zapytała kobieta, na oko licząca sobie trzydzieści parę lat. Zlustrowałam ją wzrokiem. Czarne włosy uczesane w idealnego koka, nienagannie wyprasowane ubranie... Po prostu kobieta perfekcyjna! Aż dziw bierze, że to moja córka, pomyślałam. Tak, była zupełnie inna niż ja młodości.
- W jak najlepszym. - odpowiedziałam, uśmiechając się do niej szeroko, ale ona... Ona nie odpowiedziała mi tym samym.
- Czyżby? Znowu paplasz sama do siebie. - zakpiła, a ja miałam ochotę wyrzucić ją na korytarz.
- Idę spać. Dobranoc. - warknęłam, a ona wyszła, trzaskając głośno drzwiami.
          Bolało mnie, że mi nie wierzyła. Uważała, że duchy, medium i inne paranormalne istoty nie istnieją. Ale istniały. Odkąd skończyła uniwersytet przestała traktować mnie na poważnie. Mało kto mnie tak traktował. Ludzie byli zabiegani, liczyła się tylko praca i perfekcyjność. Ale nie marzenia.
Był rok 2072 i wszystko się zmieniło od czasu, kiedy ja byłam młoda. Prosiłam Boga, aby ludzie się zmienili. Lecz on był głuchy na moje błagania. Było tylko gorzej.




Jej długa suknia sprawiała, że niemal potykała się o własne nogi. W dodatku gęste krzaki i gałęzie niższych drzew drapały ją po ciele.
- I tak mi nie uciekniesz, Jasmine. 
Nie odwracała się biegła dalej. Musiała uciec stąd jak najdalej. Nie mogła się poddać jaśnie hrabiemu.
Miała przecież  dla kogo.
Jej drżące ręce trzymały malutkie dziecko. Spojrzała na nią z czułością. Drobne ciałeczko jej córki przeszedł dreszcz. Z pewnością było jej zimno. Była taka krucha i... na Boga, jednak to było dziecko! Okropnie się bała o zdrowie tego brzdąca. Jeszcze niecałe pięć miesięcy temu miała je w brzuchu, gdzie było bezpieczne. Ale teraz wszystko mogło się stać. Nie wiedziała jak je ochronić.
Okrągłe czekoladowe oczka patrzyły na nią, a różowe usteczka nabierały gwałtownie powietrza. Z jej córką działo się coś niedobrego. Dotknęła czółka dziecka i zamarła. Było niezwykle gorące.
April była chora.
- Ares, pomóż mi. Błagam! - zatrzymała się gwałtownie i spojrzała z nadzieją na swojego kochanka. W końcu to i on przyczynił się do jej przyjścia na świat.
Przystojny czarnowłosy mężczyzna zatrzymał konia i spojrzał na nie z zaciekawieniem.
- Nie mogę się nadziwić.. Wspaniała Jasmine prosi mnie o pomoc. Zdumiewające. - zakpił, jednak widząc swoje dziecko od razu spoważniał i zsiadł z konia.
- Co z nim jest? - zapytał rzeczowo, zabierając od niej malucha. Odruchowo wyciągnęła ręce, aby zabrać mu małą, ale zaraz potem upomniała się w myślach. Przecież nic nie zrobi ich dziecku. Nie, póki nie wie, że nie spłodził syna.
- Ma gorączkę. 
Ares zmarszczył swoje ciemne brwi w zamyśleniu. Uwielbiała, gdy tak robił. Wyglądał niczym grecki bóg. Idealny i nieskazitelny zarazem.
- Moi medycy się nim zajmą. Nic nie może się stać mojemu pierworodnemu.
Zaśmiała się w myślach. On naprawdę wierzył, że może spłodzić tylko syna. Był taki naiwny..
Ale go kochała. 
- Zajmą się nim, moja droga. Ale to także ma swoją cenę. - oznajmił, a ona momentalnie zbladła.
Nie miała pieniędzy. Zostawiła wszystko, gdy tylko mieszkańcy jej wioski dowiedzieli się z kim spodziewa się dziecka. Komu się oddała w święto Samhain.
- Chcę Ciebie Jasmine. Chcę abyś stała się moją niewolnicą i nałożnicą. - odparł, zanim zdążyła się zapytać.
Dotknęła swojego płaskiego już brzucha. Już niedługo urodzi ponownie. Błagała Boga, aby teraz był to syn. Sama nie wiedziała co zrobić z córką jeśli medycy ją wyleczą. Ares nie mógł się dowiedzieć, że to dziewczynka.




Obudził mnie śmiech moich wnuczek. Z szerokim uśmiechem otworzyłam oczy i ujrzałam dwie pociechy pochylające się nade mną. 
- A kogo ja tu widzę? - powiedziałam na przywitanie, a dziewczynki zaśmiały się uroczo.
- Nas. - zachichotała Vanessa, a ja nie mogąc się powstrzymać, przytuliłam je czule.
- Co chcecie? No już mi mówić! Bo poszczuje was Rex'em pani Aureli. - pogroziłam na żarty.
- Opowiedz nam coś.
Uśmiechnęłam się w stronę moich wnuczek.
- Odpowiedziałam wam już wszystko o paranormalnych.
- Nie wszystko. - zaprzeczyła gorliwie Vanessa.
- Wy.. Wy macie na myśli wojnę paranormalnych? - upewniłam się.
- Powiedz babciu. - nakłaniała Vanesssa.
- Prosimy. - dodała Melanie.
I już miałam zacząć opowiadać, gdy na miejscu Vanessy zobaczyłam Camilę.
Złapałam się za serce i gwałtownie zaczerpnęłam powietrze.
Opadałam w nicość.


Od autorki:
Witajcie, oto rozdział 1 . Nie jestem z niego zbyt zadowolona. Wiem, że umiem pisać lepiej, a napisałam na 50 % moich możliwości. Więc zapewne za to mi się dostanie od moich koleżanek, ale obiecuję, że przy następnych rozdziałach będzie lepiej.
Pozdrawiam i dziękuje za komentarze przy prologu :*





sobota, 3 października 2015

Prolog

Krew i zapach śmierci towarzyszył mu przez całą drogę do miasta. Wiedział, że tam była. Nadal nie potrafiła zamaskować swojej obecności. I w zasadzie powinien się cieszyć, że ją znajdzie, ale... nie potrafił. Chciał zawrócić i zachowywać się jakby nic się nie stało. Ale stało się. Gdy ktokolwiek o niej wspominał, jego serce biło szybko jak skrzydła ptaka.
Kochał ją.
Dlatego musiał ją zabić. Przez to uczucie stawał się słabszy.  Każdy mógł go pokonać. I zabić jego ukochaną.. Dlatego on powinien zrobić to pierwszy.
         W lasie, który rósł przed murami Szklanego Miasta jej zapach był niesamowicie silny.
Zeskoczył więc z grzbietu konia, a swoim sługom kazał czekać w Gościńcu. Zawsze coś.
Przechodził między drzewami, które co jakiś czas rosły coraz bardziej gęsto.
Jakby myślała, że to ją ukryje. , pomyślał.
W końcu był na tyle blisko, że jego serce zaczęło bić niesamowicie szybko, a z gardła wydobył się cichy warkot.
- Jasmine.
Stała dumnie przy wielkiej skale, w dłoni dzierżąc miecz. Była piękna. Taka jaką ją zapamiętał.
Miała długie, rude  włosy, stalowe oczy i pełne, malinowe usta. Ubrana w z pozoru prostą, ale dostojną suknię o kolorze nocnego nieba.
- Witaj, mój miły. - przywitała się, jednakże jej ton wskazywał na coś innego, niż powiedziała.
Mężczyzna zaśmiał się i szepnął coś, a miecz wypadł z dłoni kobiety.
- Jak zwykle zapominasz o tarczy. - westchnął i podszedł bliżej.
- Nie mogłam nauczyć się wszystkiego. - warknęła, spinając się cała.
Czyżby się mnie bała?, zdziwił się.
- Dlacze... - chciał zapytać, ale przerwało mu słodkie kwilenie. Jasmine podbiegła do wgłębienia skały i ciałem zakryła to coś.
- Co to jest?!
Cisza. Jej oczy nie miały wyrazu. A może miały? Tak, była w nich troska.
- To dziecko? - zapytał łagodniej, a ona pokiwała głową i odsunęła się, aby ukazać dziecko.
Cudowne dziecko.